Rozwód to nie sztuka. Dogadać się to prawdziwy artyzm!

Jarosław Grabarczyk

Żeby być profesjonalistą, uczysz się latami. Kończysz niejedną szkołę, kursy, starasz się o certyfikaty. Bycie profesjonalistą w relacjach też wymaga czasu, uważności i zaangażowania – przekonuje Jarosław Grabarczyk, terapeuta par, w rozmowie z Joanną Sztaudynger.

Czy da się zdefiniować pary, które zgłaszają się na terapię?

Najwięcej par przychodzi, gdy ma za sobą kilkanaście lat małżeństwa. Pojawia się kryzys wieku średniego, rodzą się pytania o sens życia. To czas na oszacowanie tego, co nam wyszło, a co nie. Nieuchronne jest więc również pytanie o relacje z najbliższymi. Niestety często ludzie przychodzą w okresie ostrego kryzysu i wypalenia. Często z przekonaniem, że to ta druga osoba ma się zmienić. Oczywiście jedna ze stron może mieć bardziej destrukcyjne zachowanie, ale małżeństwo jest „grą zespołową”.

Wyobrażam sobie, że moment, kiedy dzieci dorastają, jest przełomowy. Pojawia się przestrzeń, by znowu zająć się sobą i spojrzeć na partnera nie tylko jak na wspólnika, z którym prowadzi się rodzinę.

Tak, okazuje się wtedy, że małżonków niewiele łączy, bo przez ostatnie lata uwagę poświęcili tylko rodzicielstwu i pracy. Chociaż coraz częściej pojawiają się pary, po kilku latach małżeństwa, które widzą problem wcześniej. W młodszym pokoleniu jest większa świadomość, większe zaufanie do metody pracy, jaką jest terapia. Zdarza się, że przychodzą ludzie przed zawarciem związku.

DALSZA CZĘŚĆ WYWIADU POD MATERIAŁEM WIDEO:


To dobry kierunek…

Tym bardziej, że żyjemy w czasach trudnych dla budowania relacji. W wielu sferach musimy być najlepsi, realizować cele i wyznaczać kolejne… to przenika do relacji. A ta presja powoduje, że połowa związków się rozpada – nieważne czy sakramentalnych, czy nie. Mamy wysokie oczekiwanie, a niewiele czasu akurat tej sferze poświęcamy. W rodzinach nie przekazujemy sobie informacji, co to znaczy troszczyć się o związek. Zachęca się nas, by kupować nowe, a nie naprawiać tego, co już jest. Popkultura nie ułatwia zadania, podsuwa fałszywy obraz miłości. Trzeba czuć tylko przyjemność, robić to, na co ma się ochotę. Na piedestał wyniesiona jest miłość romantyczna. A to tyko jedna z faz miłości. To tak, jak byśmy kochali dzieci tylko do wieku dojrzewania, przed tym, jak zaczną sprawiać kłopoty. Albo nawet już od zbuntowanego dwulatka byśmy się odwracali. Tymczasem kochamy dzieci cały czas. Bo miłość się zmienienia. Jest stale poddawana przemianom, trudnościom. Tak jest w małżeństwie.

Zdarzają się jednak odważni, którzy proszą o pomoc. Czego mogą się spodziewać po spotkaniu z terapeutą?

Bardzo istotne jest, by już na początku zdać sobie sprawę z tego, że terapia jest pracą. Czasami przychodzą do mnie osoby, który myślą, że ja, niczym czarodziej, wypowiem magiczne zaklęcie i już po pierwszym spotkaniu w ich związku będzie lepiej. Zadaję więc pytanie: „Czy bez względu na to, co czujecie teraz, czy wam się chce, czy macie siebie dosyć… to aktem woli chcecie pracować nad tą relacją?”. Tylko wtedy ma to sens. I nawet te pary, które emocjonalnie są od siebie bardzo daleko, podejmują decyzję, że chcą spróbować, i wtedy doświadczają zmiany. W terapii par pacjentem jest związek. I ten pacjent często ledwo żyje, był karmiony ochłapami czasu i strzępami uwagi. A on potrzebuje zaangażowania. Pojawia się mało romantyczny wniosek: miłość jest ciężką pracą.

Po jakim czasie można spodziewać się efektów?

Terapia par ma trwać jak najkrócej w większości podejść terapeutycznych, żeby małżeństwo jak najszybciej stanęło na nogi i prowadziło satysfakcjonujące życie. Ale nie ma co liczyć na szybki, natychmiastowy efekt. Skoro przez wiele lat związku mieliśmy złe zwyczaje, to zmiana zachowania wymaga czasu. Jeśli jesteśmy specjalistami/specjalistkami w „cichych dniach”, to trzeba świadomej pracy, żeby przełamać taki schemat działania. Każdy z pary ma za zadanie uczyć się szybciej rozpoznawać swój stan emocjonalny, nazywać uczucia, mówić o nich, szybciej zauważać swoje potrzeby, a co ważniejsze – słuchać, starać się zrozumieć, co przeżywa i potrzebuje ta druga osoba, a wtedy dopiero przychodzi czas na szukanie konstruktywnej strategii na zaspokojenie obojga. Przyglądamy się też przekonaniom, które kierują parą, rodzinom pochodzenia, związkom, które każda z osób tworzyła. Często tam znajdują się odpowiedzi na dzisiejsze trudności, deficyty, cierpienie.

Wygląda na to, że to trudne zadanie. Czasem pewnie bolesne i wymagające przekraczania siebie.

I tak jest. Spontaniczność jest przereklamowana, miłość się sama nie zrobi. Zadaliśmy sobie rany, trzeba się uczyć przebaczenia, które jest aktem woli, a nie tylko emocji. Wejście w optykę, że mogę przebaczyć… to jest proces. Żeby być profesjonalistą, uczysz się latami. Kończysz niejedną szkołę, kursy, starasz się o certyfikaty. Bycie profesjonalistą w relacjach też wymaga czasu, uważności i zaangażowania.

terapia par

A co, jeśli para ma naprawdę głębokie przekonanie, że nic już ich nie łączy? Nie mają nadziei i ochoty na wspólne staranie.

Takie sytuacje są częste. Zachęcam jednak małżonków, by, jeśli tylko mogą, odroczyli moment rozstania. Żeby się rozwieść nie potrzeba wielkiej filozofii, to jest stosunkowo proste, droga jest przetarta. Potrzebujesz chwili, by w Internecie znaleźć informacje, jak to zrobić krok po kroku. Ale jeśli zrodzi się myśl, że możemy poprosić o pomoc, że to nie wstyd, że mamy prawo nie być doskonali, że małżeństwo na jakimś etapie nam nie wyszło, a są sposoby, by nam pomóc, to dla pary rodzi się szansa, nawet gdy przychodzi w kiepskiej formie. I czasami obiektywnie ma małe szanse na powodzenie, trudno oszacować, czy ta inwestycja się opłaca. Ale to jest trochę tak, jak wtedy, gdy pacjent z ostrym stanem zapalnym przychodzi do chirurga. Dobry lekarz nie decyduje się od razu na amputację. Ja również zapraszam moich klientów, żeby spróbowali wyleczyć stan zapalny i nie podejmowali decyzji w krytycznym momencie. Bo przeżycie go może skutkować nową perspektywą – że więcej nas łączy, niż dzieli, że jesteśmy w stanie wybaczyć, przeprosić, że ja się zmieniam i to korzystnie wpływa na nas. To bywa fascynujące dla pary, doświadcza cudów w relacjach, które mnie, z perspektywy terapeuty, nie dziwią, a jednocześnie zaskakują i zachwycają.

Ciekawi mnie to, co wcześniej powiedziałeś: że tak wiele czasu poświęcamy podnoszeniu kwalifikacji w przeróżnych dziedzinach, a w tych rodzinnych bywamy opieszali. Szkolimy się w tym, co przynosi wymierny zysk, a zaniedbujemy to, co mniej spektakularne… a jednak jest superważną częścią życia.

Prawie 100 lat temu, w 1938 roku na uniwersytecie w Harvardzie postawiono pytanie badawcze: Co decyduje o naszym szczęściu i zdrowiu? W grupie osób badanych znalazło się 724 mężczyzn w wieku 19-20 lat (kilkudziesięciu żyje do dziś). Połowę grupy badawczej stanowili studenci Harvardu, połowę chłopcy pochodzący z dzielnic biedy w Bostonie. Przeprowadzano z nimi ankiety, proszono, aby opisywali swoją kondycję fizyczną i psychiczną. Co kilka lat ich stan zdrowia był poddawany gruntownej ocenie. Badanie trwa nadal. W 2016 roku, Robert Waldinger, obecny, czwarty już kierownik tego projektu, udzielił odpowiedzi, która podsumowuje wyniki tego badania: „Dobre, ciepłe relacje sprawiają, że jesteśmy zdrowsi i szczęśliwsi”. Jeśli dobre relacje decydują o naszym zdrowiu i szczęściu, to warto „inwestować” w swoje małżeństwa i relacje rodzinne. Wielu terapeutów mówi więc dziś, że trend, aby doskonalić jednostkę, jest nietrafiony, a co najmniej rozczarowujący. To prawda, że często nasze relacje są powodem frustracji, ale jednocześnie to one sprawiają, że jesteśmy szczęśliwi, relacje nas uzdrawiają. Dlatego relacja z terapeutą ma taką siłę oddziaływania. Potrzebujemy drugiej osoby do szczęścia.
__________
źródło: Polskie Forum Rodziców
zdjęcie: arch. Jarosława Grabarczyka, Polskie Forum Rodziców

Mogą cię zainteresować

Zagrożenia dla związku

Wrz 19, 2023
Praca, budowa wspólnego domu, smartfon, ukochany serial, relacje z teściami, praktyki religijne - o…
HTML Button Generator